ERBEL: Lokalność po pandemii

05 kwi ERBEL: Lokalność po pandemii

Przyszłość. Rys. Gosia Zmysłowska

rys. Gosia Zmysłowska

 

No to co dalej? Trochę nie wiadomo. Jesteśmy w środku przymusowej kwarantanny i ograniczenia kontaktów społecznych. Miejsca dotychczas tętniące życiem świecą pustkami. Nie mamy pewności, czy nasze ulubione knajpy, księgarnie i inne sklepy przetrwają ten kryzys. Na pewno ostaną się lokalne sklepy i warzywniaki. Jak nie wiemy, co teraz i napawa nas lęk, to warto przygotować się na różne scenariusze. Niepewność przyszłości i brak możliwości wyobrażenia sobie, co może stać się dalej, to najgorsze, co może nam się przytrafić.

Futurologia w tym momencie jest dla pomocą. Przykłady narracji dla przyszłości znajdziecie w różnego rodzaju raportach i książkach. Z raportów to bardzo wam polecamy Mieszkania Przyszłości 2028/2048 oraz raporty ARUPa, zwłaszcza ten dotyczący czterech możliwych przyszłości na 2050 rok oraz wizję sąsiedztwa przyjaznego dzieciom, który jest po prostu wizją zrównoważonego sąsiedztwa.

Scenariusze możemy też tworzyć same i sami, w oparciu o naszą intuicję, marzenia i lęki. Chcielibyśmy was zaprosić do wymyślania tych scenariuszy i wspólnego odpowiedzenia na pytanie: Jak będzie wyglądać lokalność po pandemii. W jakim świecie będziemy żyć latem 2020 roku i lata kolejne. Myślenie o przyszłości, której nie znamy może wydawać się jałowe, ale kiedy już wyjdziemy z domów i wrócimy do życia, które będzie inne niż przed pandemią, to będziemy musiały i musieli zastanowić się, co dalej. Przedyskutowane, przeżyte w głowie narracje będą tutaj podstawą dla dalszych działań. Nie trzymajmy się kurczowo przeszłości i patrzmy odważnie w przyszłość.

Ja przyszłość swojego najbliższego sąsiedztwa, czyli mokotowskiej ulicy Narbutta (i jej okolic) widzę tak:

 

NARBUTTA I OKOLICE PO PANDEMII

 

Pandemia jest testem dla lokalnych biznesów. Niewidzialna ręka rynku nie działa jak wcześniej, bo gospodarka się zatrzymuje. To, co zostaje to celowe działania lokalnej społeczności, która chce ocalić swoje ulubione miejsca. Konkretnie są to wydatki na jedzenie na wynos w knajpach wszystkich tych osób, które mogłyby gotować w domu. W końcu jedzenie w domu jest tańsze, a główną zaletą wyjścia do knajpy jest to, że można w niej posiedzieć. Teraz jedyną zaletą jest to, że wyjście po jedzenie z lokalnej knajpy jest pretekstem do spaceru. Dom zaczyna ciążyć.

W ostatni piątek marca rząd przegłosował specustawę, która m.in. gwarantuje ciągłość umów najmu do końca czerwca. W praktyce znaczy to, że właściciel lub właścicielka mieszkania nie może rozwiązać z nami umowy pod żadnym warunkiem, nawet jeśli nie płacimy. Warto jednak dogadać się między sobą i płacić chociaż trochę, bo nie wiadomo, skąd te osoby, które nie mają środków teraz, będą je mieć na początku lipca. Będzie to test na wzajemne negocjacje. Jednak nie wszyscy zostaną. Wiele osób w obliczu zakazu wychodzenia na spacer powracało do rodzinnych domów – atrakcyjnych zwłaszcza w sytuacji, kiedy mają ogródek. Możliwe, że tam zostaną. Część z nich wypowie umowy najmu, bo po co wynajmować drogie mieszkanie, w którym się nie mieszka i do którego nie wiadomo, kiedy się wróci na dłużej. Zdalna praca, która teraz jest codziennością – może stać się przyszłością kolejny miesięcy. A w tym przypadku można pracować z dowolnego miejsca.

Pandemia jest również testem dla lokalnych sklepów. Odwróci się hierarchia atrakcyjności: supermarkety, która dla wielu osób są domyślnym miejscem robienia zakupów ze względu na swoją szeroką ofertę, obecnie stają się potencjalnymi rozsadnikami wirusa. Dużo bezpieczniejsze są małe osiedlowe sklepiki, do których w kolejce stoi się na zewnątrz. A już najbezpieczniejsze – stragany. Im więcej powietrza wokół i otwartej przestrzeni tym mniejsza szansa na zakażenie. Na wolnym powietrzu czujemy się bezpieczniej. Lokalne sklepiki nie muszą się bać spadku obrotów. Nawet jeśli z osób wyjedzie z centrum miasta, to będą zabierać klientów i klientki dużym marketom oraz internetowym sklepom z dowozem, które nie są w stanie obsłużyć aktualnych zamówień. Można zamawiać produkty spożywcze, ale na za trzy tygodnie.

Zmysłosia_knajpa

Rys. Gosia Zmysłowska

W lipcu ograniczenia zostają poluzowane i znów będzie możemy chodzić do knajp, chociaż wciąż musimy zachować większy dystans. Pojawi się nowa „waluta” lokalna. Są to vouchery (takie jak na przykład https://lunchnext.com/), które klienci i klientki kupili w pierwszej fazie pandemii. Dwa tryby obiegu waluty stają się czymś normalny i z czasem vouchery kupowane za złotówki zostają poszerzone o wymianę dóbr na usługi: wyprowadzenia psa, zrobienie zakupów, porady psychologiczne i inne, które obecnie obserwujemy na grupach takich jak Widzialna Ręka. W Warszawie vouchery zyskują lokalny charakter i logo syrenki.

Nie wszystkie knajpy przyjmują początkowo Syrenki, bo nie wiedzą co z nimi zrobić. Pierwsze są te, które wynajmują lokal od miasta, bo władze samorządowe postawiły wesprzeć ten system i przyjmują płatności części należności w czynszach w Syrenkach. Z czasem do systemu syrenkowego dołączają również inne biznesy mieszczące się w miejskich lokalach. Nie wszyscy na początku uważają, że zwolnienia z opłat jest dobre dla budżetu miasta, ale prezydent tłumaczy, że stał przed dylematem: albo płatności w Syrenkach albo obniżki czynszów, więc postawił wesprzeć rodzący się system. Syrenki stają coraz bardziej powszechne po tym jak władze miasta zaczynaja przyjmować również opłaty z czynszu za mieszkania w tej formie.

Na Górnym Mokotowie, gdzie jedna trzecia lokali mieszkalnych to mieszkania komunalne i socjalne, rozkwita sąsiedzki wolontariat. Za pomoc starszym osobom, które nie mogą pracować społecznie Syrenki na wymianę wydaje gmina. Jednak, z czasem okazuje się, że starsze osoby mają wiedzę, która jest obecnie na wagę złota – jak przetrwać w kryzysie. Wymieniają historie z przeszłości i swoją wiedzę „jak z niczego zrobić coś” oraz wiedzę ogrodniczą na Syrenki. Na wartości zyskują też umiejetności, których nie potrzebowaliśmy w rozpędzonej wersji kapitalizmu opartego na konsumpcji, czyli umiejętność naprawiania przedmiotów. Pan elektryk z Narbutta 27 staje się jedną z bardziej popularnych miejscówek. Podobnie jak szewc z Narbutta 1a. Ludzie zapisują się do nich na termin, uczyć się naprawy sprzętów i butów. Za nauki płacą w Syrenkach.

Dziecko-Muchomorek patrzy na liściaste podwórku

Rys. Gosia Zmysłowska

Umiejętność hodowania warzyw jest na wagę złota. Letnia susza sprawia, że żywność jest coraz droższa. W odpowiedzi na rosnące ceny część mieszkanek i mieszkańców Mokotowa zaczyna hodować rośliny na swoich wewnętrznych podwórkach. W okolicach Narbutta jest tych sąsiedzkich upraw szczególnie dużo. Największy miejski ogród jest pod murem dawnego aresztu przy Rakowieckiej, gdzie przestrzeń połączonych kilku podwórek pozwoliła zrobić nie tylko grządki, ale również postawić szklarnię – jeśli zdarzy się gradobicie albo nawalne deszcze, to chociaż część roślin przetrwa. Na fragmencie ściany dawnego wiezienia powstaje boulderingowa ścianka  wspinaczkowa, z której chętnie korzysta młodzież (chociaż nie tylko). Ścianka ma trudne chwyty i jest stosunkowa niska, więc nie ma ryzyka kontuzji przy upadku, ale trzeba się mocno pogłowić, żeby znaleźć odpowiednią konfigurację chwytów.

Podwórka stają się coraz bardziej popularne. Do trendu otwierania swoich przestrzeni dołącza również były areszt przy Rakowieckiej. W murze powstaje furtka. Pojawiały się głosy, żeby w ogóle zburzyć mur (zostawiając tylko ściankę), jednak dyrekcja przyszłego muzeum na terenie dawnego aresztu bała się powrotu pandemii i chciała zachować kontrolę na przestrzenią. Gra w otwarte-zamknięte to obecnie główna sezonowa gra miejskich instytucji oraz wspólnot sąsiedzkich. Przestrzeń jest tak podzielona, żeby w czasach spokoju można było ją otworzyć na większą grupę, a w czasach pandemii mieć tylko dla najbliższych. Jednak jeśli spojrzeć w przeszłość, to czasowo jest otwartych znacznie więcej przestrzeni niż wcześniej przed pandemią.

O ile w mieście dochodzi do budowania silnych lokalnych społeczności w oparciu o system wymian, vouchery-Syrenki i zarządzanie wspólnymi przestrzeniami, to na przedmieściach i na wsi powstają zamknięte lokalne społeczności liczące do 25-30 osób. To zwykle skupiska domku jednorodzinnych pooddzielanym (tam, gdzie jest ich więcej) wysokimi murami albo większe domy wiejskie, do które obrosły drewnianymi prefabrykowanymi niewielkimi domkami, z których wiele z nich jest zero- lub plusenergetycznych. Ten czas to również rozkwit ruchu kooperatywnego, który nie szuka już działek w miastach, ale pod nimi. Sprzedaż działek staje się źródłem dochodów dla rolników, których dotyka susza. W zamian, przyjezdne i przyjezdni na wspólnych gruntach (wraz z rolnika i rolniczkami) budują nowoczesne farmy hydroponiczne, które pozwalają lepiej gospodarować niewielkimi ilościami wody. W obliczu braku wody i rosnących cen żywności, gminy zakazują hodowli przemysłowej hodowli zwierząt, bo to ten sektor gospodarki pochłania zarówno najwięcej wody, jak i upraw, których bardzo potrzebują obecnie ludzie.

***

PODZIELCIE SIĘ WASZYMI HISTORIAMI!

To jest moja historia o przyszłości. A jak wyglądają wasze?Jeśli chcecie, żebyśmy je opublikowali na stronie i na naszym fanpejdżu to piszcie na blisko@fundacjablisko.pl – czekamy na wasze historie!

***

Więcej rysunków Gosi Zmysłowskiej znajdziecie na Instragramie @gosiazmyslosia.

Joanna Erbel